Mówimy o nim malutki ruski.
Ciemne loczki, błękitne oczęta,
a w głowie wszystkie pomysły świata na destrukcję.
Droga do jego posłuszeństwa zarosła mikołajkiem nadmorskim,
a motylki modraczki niemal robią mu nad głową aureolkę.
Paradne.
Bose piętki, z których jedna precyzyjnie trafia mnie w nos
i dzień zamienia się w noc. A to niby przy drugim dziecku
jest łatwiej.
Jest łatwiej płakać w przedsionku przedszkola,
zatykać uszy gdy krzyczy
i tak odpływać,
żeby być jak najdalej,
i nie wyrywać z serca cierni,
kiedy choruje.
Malutkie żeberka łamie szczekający kaszel,
a łzy leją się z tych ocząt kompletnie nie niebieskie.
Kiedy czółko marszczy się w gniewie,
leci szklanka, całkiem szybko,
na podłogę.
A ja myślę, że nie umiem go wychować,
bo on się już urodził wychowany.
Bezradność dodaje mi skrzydeł
i unosi w popłochu przed życiem.
Ale zawsze wracam, bo w ciszy
i spokoju nie potrafię żyć.
Wita mnie szelmowski uśmiech
mojego drugiego dziecka,
które jest piratem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz