W lipcu idę na cmentarz. Babcia trzyma mnie za rękę.
Jest ciepło, bezpiecznie - lubię cmentarz latem.
Mija dziesięć lat. Babciu - zapalam ostatnią zapałkę.
Idę po kostki w błocie. Jest przeraźliwie zimno i wietrznie.
Wchodzę do domu rodziców, a tam nawet zimniej.
Wigilia i okruszki wiary.
Przeznaczenie kompletnie inne, niż bym sobie życzyła,
więc mówię do lustra: Karp i brzytwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz