Wychodzę z walizką,
jak w dziewięćdziesiątym siódmym.
Na mróz, w bezmiar, bezmizerność.
Walizka bez kół, ja bez noclegu.
I nagle otwiera się niebo, anioły śpiewają,
„jest praca, dom, wolność”.
Przysiadam na ławce, powietrze zamarza w ustach,
krzyk mewy odpowiada na moje milczenie.
Jestem gdzie indziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz